„Apetyczną pannę Dahl” by Sophie Dahl dostałam w zeszłym roku na Mikołajki, czym pewnie już się chwaliłam przy okazji gruszkowych muffinów. Wstałam rano, a na blacie kuchennym czekała na mnie pięknie wyglądająca już z daleka, świeżutka książka. Kilka dni chodziłam z nią w torebce i co jakiś czas zaglądałam do przepisów, podziwiałam apetyczne zdjęcia i zaznaczałam oberwanymi skrawkami kartek „ten muszę zrobić”. Szybko na stole stanęły też gruszkowe muffiny i bananowy chlebek.
Po roku sięgnęłam po Sophie ponownie. W Empiku właśnie pojawiła się kolejna jej publikacja (której nie kupię, bo wiem, że mam wokół siebie niesamowitych ludzi, którzy mi ją w końcu podarują, a mi niespecjalnie też zależy, bo książki kucharskie mają to do siebie, że jej treści nigdy nie są newsami, i nigdy też się nie dezaktualizują). Tymczasem ja postanowiłam przeczytać „Apetyczną pannę Dahl” od deski do deski, do czego zachęcają opowiastki Sophie (jestem sceptyczna do tego, czy aby na pewno sama je pisała).
Książka podzielona na cztery pory roku – fajnie, plus. Jeszcze większy, że mamy jesień, a od jesieni Sophie zaczyna. Plus kolejny, choć malutki, za sezonowe warzywa i owoce w potrawach (jeśli chodzi o przepisy sezonowe, wolę Jamiego Olivera). I jeszcze jeden za to, że składniki nie są mocno wydumane, i jeśli dysponujemy dobrze zaopatrzonym marketem w okolicy, to z powodzeniem przygotujemy większość dań. Minus za składniki, które trudno dostać w Polsce (np. rukiew wodna). Ten minus to chyba minus wszystkich obcojęzycznych książek. Sophie stawia na zdrową żywność, małą ilość tłuszczu i warzywa, i takie są jej przepisy. Ja naprędce nazwałam je ‚dietetyczne’, choć pewnie daleko im do dietetycznych, bo zdarzy się i cukier, i bita śmietana. Napisane przyjemnym językiem, oprawione historyjką i często zakończone relaksującą poradą w stylu „zjedz i idź się zdrzemnij” (zamiast: zjedz i umyj gary, bo zaschną).
Książka nie biblia. Ja w książkach kucharskich szukam czegoś więcej niż tylko przepisów. I nie chodzi tu o wzruszającą historię autora (swoją drogą ciekawe, o czym Sophie opowiada w swojej kolejnej książce), lecz o wskazówki jak, z czym, po co, i dlaczego tak, a nie inaczej. „Apetyczna panna…” nie nauczy nas idealnie wysmażyć cebulki, nie wskaże nam z czym co warto łączyć, i jak sprawić, żeby naleśnik nie przywarł do patelni. Jednym słowem – nie nauczy nas gotować. Zaprezentuje za to piękne zdjęcia pięknie podanych potraw, pyszne smaki i bardziej wyszukane (niż kotlet schabowy z ziemniakami) kombinacje składników. Tak, przepisy są naprawdę fajne!
cudnie piszesz :) miło się Ciebie czyta :*
nie zdziw się , jak na te święta dostaniesz kilka egzemplarzy :) to ja od razu mówię, że Ci jej nie kupię :D
Uff, kamień ze serca! Kasiu, ja mogę Ci w sekrecie podsunąć inne pozycje, o których marzę ;D ale cóż my o prezentach, kiedy w kolejce pierwsza jesteś TY!
:D nic nie chcę mówić, ale ja ciągle Ci wiszę prezent urodzinowy ,który obiecałam , że dostaniesz! Mam go w głowie! Ale nie znalazłam jeszcze ideału… szukam, także mam nadzieję, że wkrótce i ja będę Cię mogła obdarować :)
a sekretne propozycje poproszę przesłać na fb :*