Apulia – zwiedzanie autem, campingi i co warto zobaczyć

Wraz z końcem pobytu w Rzymie wypożyczyliśmy auto i rozpoczęliśmy objazd Apulii! Auto przez najbliższe półtora tygodnia miało nam służyć jako sypialnia. Włochy mają spore zaplecze campingów, jedne lepsze, drugie gorsze, bardzo tanie z zimną wodą i te droższe, z basenami i restauracjami. Próbowaliśmy różnych, bez szczególnego planu i bez rezerwacji. Do szczęścia potrzebowaliśmy tylko dmuchanego materaca, który zmieściłby się do naszego Kangoo. Po wyjeździe z Rzymu, złapaliśmy zatem Decathlon i gotowe! Pierwszy punkt – camping w Sorrento.

sorrento

Choć kilka lat temu urlopowałam się na Wybrzeżu Amalfickim, nie dotarłam wówczas do Sorrento. Na camping Nube d’Argento zajechaliśmy późnym wieczorem. Szybko zostawiliśmy auto i pogoniliśmy złapać jakąś otwartą trattorię. Sorrento nocą jest przepiękne! Tłum turystów o późnej godzinie pochował się już w hotelach, a na miasto wyskoczyli młodzi Włosi. Warto wtedy pospacerować wąskimi uliczkami, wśród bielonych domów, usiąść w parku nad klifem z widokiem na wybrzeże i port. Kolejnego dnia zjadamy śniadanie na campingu i uciekamy stąd – dzień jest bowiem upalny, a plaża w Sorrento absolutnie nieciekawa. Widać za to w oddali Wezuwiusza. Około pół godziny drogi od Sorrento zatrzymujemy się po drugiej stronie półwyspu – (nie)stety w hotelu, campingów bowiem tu brak.

amalfi

Jestem zakochana w Wybrzeżu Amalfickim! Kolorowych domkach na skarpach, wąskiej drodze, stromych klifach i malutkich miejscowościach z kamienistymi plażami.

Kolejnego dnia ruszamy do Apulii. Nie tak obleganej przez turystów zagranicznych, bardziej przez samych Włochów. Z językiem angielskim dość tu średnio. Krajobraz przy autostradach (autostrady to bardzo przesadzone słowo) niezachęcający. Wiele pustostanów, odpadów i zaniedbanych rozległych obszarów. Czego zatem szukaliśmy w pipidówach, do których Włosi wpadają spędzić urlop niczym Polak w Krynicy Morskiej?

Przecinamy „buta” i docieramy nad Morze Adriatyckie, na Półwysep Gargano, do Vieste.

vieste2

W Vieste chcieliśmy zostać jeden dzień, ale wyszło więcej. To przeurocza miejscowość z piękną, szeroką, piaszczystą plażą i białymi skałami wchodzącymi do wody. Z dala od tłumu turystów, blisko wypoczywających na wakacjach Włochów z rodzinami. Śpimy na Camping Apeneste i Baia degli Aranci. Pierwszy camping – po prawej stronie miasteczka (mniejszy, bez udogodnień, zaraz przy plaży), drugi – po lewej (ogromny teren, baseny, animacje dla dzieci, restauracje i bary, też przy plaży). Oba w centrum miasteczka.

vieste1

A miasteczko – bielone, z wąskimi uliczkami, sklepikami i knajpkami, głównym placem i latarnią morską. Przepiękne!

vieste

To jedno z najlepszych miejsc na długi wypoczynek, jakie odwiedziliśmy. Żal było opuszczać. Tym bardziej, że na plaży fruwały kitesurfingi – Krzysiek był zachwycony i sam musiał popływać. Warto zjeść w Gustus – kelnerzy uwijają się tutaj jak mrówki, jedzenie jest fantastyczne, a dookoła czuć zapach morza i wakacji.

Apulia to w ogóle świetne miejsce we Włoszech, żeby zjeść tanio owoce morza. Zajadaliśmy się nimi właściwie codziennie. Ale o tym jeszcze później.

Z rana opuszczamy Vieste i na chwilę wskakujemy do Bari. Tutaj też turystów nie spotkaliśmy. Było absolutnie pusto. Warto więc powałęsać się po starej części miasta. Jest bardzo włosko!

bari2

Bazylika, stare kamienice, wiszące pranie, stragany z owocami i stojące na każdym rogu podejrzane włoskie typki.

bari (2)

bari

Nie zostajemy tutaj długo i już za parę chwil dojeżdżamy do Polignano a Mare. Ciężko tu zaparkować, ale kiedy wreszcie się udaje, widok malutkiej plaży wciśniętej między klify wszystko rekompensuje. Niestety, środek sezonu powoduje, że plażowiczów tu nie brakuje, zresztą jak i tłumu turystów. Zdjęcia jednak obowiązkowe! Koniecznie z tarasu widokowego na pięknym moście.

polignano

polignano1

Po prawej na klifie – bielone domki i malutka starówka z licznymi wąskimi uliczkami. Nie jest to jednak miejsce na dłuższy odpoczynek, choć bardzo żałuję, że nie obejrzeliśmy Polignano a Mare nocą.

Zanim zalegniemy na dobre na plażach, zahaczamy jeszcze o Alberobello – jedno z najpiękniejszych miasteczek w całej Apulii. Urocze Alberobello to skupisko malutkich domków zwanych trulli ze spiczastymi dachami ułożonych z kamiennych łupków bez żadnego klajstra. Całe miasteczko wygląda jak z krainy Tolkiena!

arbelo1

Niewielkie trulli wciąż są zamieszkane, niektóre służą jako knajpki, sklepiki z pamiątkami lub pokoje na wynajem. Niejeden sklepik z pamiątkami oferuje darmowe wejście na dach, skąd rozpościera się zachwycający widok na wszystkie dachy miasteczka. Warto również dotrzeć na taras widokowy po drugiej stronie głównej ulicy i zrobić ostatnie zdjęcia z najdalszej perspektywy.

arbelo

arbelo2

Słońce zaczyna zachodzić, a my – oczywiście – bez zaplanowanego noclegu zaczynamy przegrzebywać Google Maps w poszukiwaniu najbliższej oferty campingowej. Dojeżdżamy do wybrzeża. Nieco się wałęsamy, bo na jednym campingu nas nie przyjmą, inny to campingowy Sheraton (również cenowy). Ostatecznie zatrzymujemy się na najtańszym campingu (Area Sosta Camper – Mokadoro Torre Canne), na jakim spaliśmy podczas całej podróży (17 €) niedaleko Torre Canne. Zupełnie spontanicznie wybrany nocleg, na największym zadupiu włoskiego świata, okazuje się jednym z najlepiej spędzonych wieczorów tego pobytu. Camping może nie powala, bo poza zimną wodą i płatnym wrzątkiem pod prysznicem, ogrodzoną wysoką siatką plażą, lecz miłym właścicielem, nic tutaj nie ma, lecz miejscowość Torre Canne ugościła nas wspaniale. Bowiem to tutaj, na skwerku, objadaliśmy się grillowanymi owocami morza i ośmiornicą w bułce, jedliśmy najpyszniejsze pierogi z sosem pomidorowym i mozarellą tzw. panzerotti z miejscowego „garmażu”, i podpatrywaliśmy mieszkańców. Totalna nieznajomość angielskiego (Włosi) czy włoskiego (my) zupełnie nikomu nie przeszkadzała. Również wtedy, kiedy ledwo dogadywaliśmy się z właścicielem campingu i trzeba było uruchomić gestykulacje i rysowanie na kartkach.

torrecanne

Po niezapomnianym wieczorze w Torre Canne i snach o kolejnym panzerotti udajemy się na drugą stronę „obcasa”. Tym razem mamy ochotę zatrzymać się w jednym miejscu na dłużej – plażować, czytać książki, spacerować, jeść owoce morza. Zupełnie przypadkiem docieramy do Torre San Giovanni i campingu (a raczej resortu) Riva di Ugento. I choć okolica jest dość beznadziejna, to sam camping jest spełnieniem naszych marzeń. Dostajemy bowiem poletko na wydmie, zaraz przy samej plaży. Plaża jest szeroka, piasek mięciutki, woda lazurowa, a dookoła nas? Zaledwie kilka parasolów. Oczywiście, sami Włosi z rodzinami na wakacjach. Na terenie zaś wszelkie udogodnienia, od dość wypasionych łazienek po baseny, sklepy, pralnie i restauracje. Campery, namioty, bungalowy… sypialniane Kangoo :) W tej dość sporej wiosce campingowej można było się porządnie zgubić!

ugento

Camping Riva di Ugento znajduje się parę kilometrów plażą, nieco więcej autem, od Torre San Giovanni – malutkiej miejscowości nadmorskiej. Jeśli kiedykolwiek tu traficie, koniecznie zajdźcie do portu, do Friggitoria del Porto. Serwują tu w bardzo korzystnych cenach świeżutkie owoce morza. Wystarczy przed wejściem zaznaczyć na karcie dania, na które mamy ochotę (czekamy na wolny długopis przy ustawionym przed wejściem blacie, sugerujemy się zdjęciami potraw, patrzymy, co zaznaczają inni, trochę próbujemy koślawym włoskim zapytać, co warto zaznaczyć) i ustawić się w dość długim ogonku do kasy. Nie ma tu luksusów, bo owoce morza podawane są na plastikowych talerzykach, ale z pewnością jest tu bardzo smacznie! Nie robimy sobie zatem kłopotu z próbowaniem innych lokali i codziennie na kolację wpadamy do Figgitorii w porcie.

torresangiov

Zaraz potem idziemy na spacer po bulwarze, zjeść naleśnika z nutellą i bananem, wypić drinka czy poczuć się jak we włoskiej Krynicy Morskiej. Odwiedzamy również Gallipoli – kolejne piękne włoskie miasto ze starą częścią i wąskimi uliczkami.

Sielski pobyt w Riva di Ugento trwa zaledwie kilka dni. Nad większość Włoch nadciągają bowiem potężne ulewy, a prognoza pogody mówi, że w Torre San Giovanni szybko nie znikną. Ulewa dopada nas w nocy. Nad ranem wciąż leje. Leje w południe, i w popołudnie. Zmarznięci zaczynamy szukać słońca. Jest ciężko, bowiem chmury są wszędzie! Wracamy zatem w stronę Rzymu, byle blisko do lotniska. Po około 7 godzinach docieramy do Lido di Ostia i otrzymujemy niespodziankę – słoneczną, upalną pogodę. Ostatnie dwa dni spędzamy zatem w samym centrum Lido di Ostia, wylegując się na plaży, śpiąc w przytulnym i przeuroczym (!) apartamencie, i zajadając w obłędnej knajpce Antico Traiano piętro niżej (wiem, wiem, mało to włoskie, ale zjedliśmy tam najlepszego hamburgera!).

lidodiostia

Kiedy piszę ten post (a rozkładam tę przyjemność na kilka dni) jesteśmy w trakcie planowania kolejnej włoskiej podróży. Tym razem atakujemy Toskanię. I choć wstępny plan zakładał poruszanie się transportem publicznym, to ostatecznie… wypożyczamy kombi i pakujemy materac i śpiwory. Ahoj przygodo!

4 uwagi do wpisu “Apulia – zwiedzanie autem, campingi i co warto zobaczyć

Dodaj komentarz